PETER CARNAVAS
wydawnictwo: Adamada
ilość stron: 32
format: 25x25 cm
rok wydania: 2012
dostępna: tutaj
Zawsze kochałam książki. Miałam i mam na ich punkcie kompletnego bzika. Gdy moi rówieśnicy kupowali za kieszonkowe lody i kolorowe gazety, ja zbierałam każdy najmniejszy grosik i kupowałam książki. Zawsze też byłam stałym gościem w bibliotece. W moim domu czytali wszyscy, a półki uginały się pod ciężarem przeróżnych lektur. I tak zostało do dziś. U nas książek jest zatrzęsienie. Naprawdę nie mam pojęcia, gdzie mogłabym je jeszcze upchnąć, a i tak, wciąż mi ich mało. Nie potrafię przejść obojętnie obok żadnej księgarni. A do biblioteki też chodzimy. A co! I zawsze wynosimy z nich kolejne lektury do poczytania.
Zawsze też miałam nadzieję, że moje dzieci podzielą tą moją miłość do literatury. Póki co mogę powiedzieć, że nie jest źle. Ala czyta codziennie, często przegląda nasz regał z książkami i pokazuje mi co jeszcze chciałaby przeczytać lub co następne weźmie, gdy tylko skończy to co czyta w tej chwili. Natalka nie przepada za tym, żeby jej czytać, ale po książki sięga często. Przegląda je, udaje że czyta. Zobaczymy co będzie dalej. Może także zarazi się tym naszym czytelniczym wirusem? Bardzo bym chciała. Bo uwielbiam widok dziecka z książką w ręku. No, ale co tu się dziwić. Mam do nich słabość i już.
Gdy zatem przeczytałam tytuł tego opowiadania - zapragnęłam mieć je w domu. Byłam bardzo ciekawa co to za historia. A gdy tylko książka ta trafiła w moje ręce - zaczęłam czytać. Po 3 minutach lektura była już skończona (pewnie trwałoby to znacznie krócej, gdyby nie ilustracje, które musiałam dokładnie przestudiować), a ja siedziałam osłupiała. Możecie mi wierzyć lub nie, ale byłam w szoku. Nie przypuszczałam nawet, że wszystko to co sądzę o książkach i czytaniu można ująć dosłownie w kilkudziesięciu zdaniach. Że w tak niewielkim opowiadaniu można zawrzeć tak mądre przesłanie. Jestem pod wrażeniem. Naprawdę. Kompletnie się tego nie spodziewałam. Ale teraz cieszę się jeszcze bardziej, że lektura ta znalazła się w naszej kolekcji.
W tej książce przeczytamy o pewnej czteroosobowej rodzince. Antek i Lusia mieszkali z rodzicami w przyczepie. Nie byli bogaci, wielu rzeczy nie posiadali. Ale to co najbardziej ich cieszyło mieli zawsze w zasięgu ręki. Były to oczywiście książki. Cała rodzinka uwielbiała czytać. Tak spędzali wspólnie czas. A książek w ich domu stale przybywało i przybywało, aż pewnego razu... przestały się one mieścić w ich niewielkiej przyczepie. Cóż więc było robić? Trzeba było się ich pozbyć... Ale czy to była dobra decyzja? Czy ich życie wciąż będzie takie samo? Oj, nie powinnam Wam tego mówić, bo nigdy nie zdradzam zakończeń książki, ale tym razem zrobię wyjątek. Nic już wtedy nie było takie samo! Było pusto i smutno. Było źle i już! A dlaczego? Bo książki to wspaniały, wyjątkowy wynalazek, który ostatnio niestety jest bardzo niedoceniany. Bo czytanie zbliża ludzi, scala rodziny. Kocham książki. I pewnie to się nigdy nie zmieni. A zachowanie tej sympatycznej rodzinki udowadnia, że życie bez książek jest niewiele warte. Przeczytajcie to opowiadanie to się o tym przekonacie :)
Jak już wspomniałam wcześniej - ta lektura bardzo mi się podoba. Zaskoczyło mnie to, że w tak króciutkiej historii można przekazać tak wiele. No i przede wszystkim to, że morał zawarty w tym opowiadaniu jest taki mądry. Może przesadzam. Może ten mój zachwyt wynika z tego, że taka ze mnie książkomaniaczka. Ale podoba mi się i już. I gdyby nie strach, że zanudzę Was tu na śmierć, pewnie zachwalałbym to opowiadanie jeszcze bardzo długo. Ale dość już tego, teraz skupię się na czymś zupełnie innym bo wiemy, książka nie składa się wyłącznie z tekstu. Jest tu jeszcze coś na co z przyjemnością zwrócę Waszą uwagę. Szalenie podoba mi się bowiem również sposób wydania tej lektury oraz jej szata graficzna.
Na początek zatem ilustracje. Według mnie są kapitalne. Lubię taką prostą kreskę. Takie obrazki, które są wykonane jakby od niechcenia, a jednocześnie wyglądają kapitalnie. Są pomysłowe i zabawne. No i mają bardzo fajne żywe kolorki. Naprawdę nie mam się to do czego przyczepić. A wicie co jeszcze w nich jest takiego super? Że ich autorem jest dokładnie ta sama osoba, która stworzyła całą tą historię! Tylko pozazdrościć talentu, prawda?? Ja jestem pod wrażeniem. Ale... to wciąż nie wszystko. Fakt, najważniejsza w książce jest treść i ilustracje, ale ogromną jej zaletą jest także sposób wydania. I tu wielkie brawa należą się wydawnictwu, które dołożyło wszelkich starań, by czytało nam się tę książeczkę z przyjemnością. Okładka jest twarda, papier wewnątrz gdyby i śliski a format duży. Wszystko zatem prezentuje się znakomicie. Aż trudno oderwać wzrok.
Podsumowując - ta lektura jest kapitalna. Uwielbiam takie książeczki i zawsze bardzo się cieszę, gdy takie opowiadanie trafia do naszego domu. Krótka, ciekawa, zabawna i bardzo mądra historyjka, która nie tylko bawi, ale również daje naszym małym czytelnikom sporo do myślenia. No ja jestem zachwycona i najchętniej czytałabym ją bez końca. W sumie to nawet nie trudne, bo przeczytanie takiej książeczki zajmuje moment. Nawet moja Natalka bez kłopotu wysłuchała jej już kilka razy i coś mi się zdaje, że jej się spodobała, bo teraz czasem mi ją przynosi do czytania! Rewelacja prawda? Ja wpadłam po uszy. No zakochałam się bez dwóch zdań! Wam także ją polecam. Jest super! :)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz