JAN KALLWEJT
wydawnictwo: Nasza Księgarnia
ilość stron: 28
format: 20x28 cm
rok wydania: 2016
cena: 31,90 zł
Nie wiem sama czego się spodziewałam sięgając po tę lekturę. Na pewno liczyłam na ciekawą i mądrą książkę, bo najwyraźniej wydawnictwo Nasza Księgarnia już mnie do takich publikacji przyzwyczaiło. Poza tym moja młodsza córka jest teraz na etapie przeglądania minimum 10 razy dziennie wszystkich książeczek z obrazkami jakie posiada, więc z przyjemnością powiększam jej tą jej kolekcję o nowe, fajne tytuły. Co więcej, wyraz encyklopedia skojarzył mi się z jakąś nauką. Czymś mądrzejszym niż zwykłe, proste opowiadania. Same plusy, więc... ta lektura musiała być nasza. Nie ma co do tego wątpliwości.
I tak pewnego pięknego dnia, w paczuszce przyniesionej przez listonosza znalazłam taki oto skarb. Dużą, sztywnostronnicową księgę pełną dość nietypowych, ale jednocześnie bardzo ciekawych grafik. Początkowo byłam zaskoczona gabarytami tej publikacji. Nie wiem dlaczego wyobrażałam sobie, że taka encyklopedia dla maluszków jest zdecydowanie mniejsza. Ale po chwili nawet mnie to ucieszyło. Bo choć przechowywanie takiej księgi z pewnością łatwe nie jest, to na pewno moje dziecko będzie zachwycone. Mamy już kilka tak dużych sztywnostronnicowych książek i Natalka stale z nimi biega. Więc ta na pewno też trafi w jej gust. Byłam o tym przekonana i na szczęście ani odrobinkę się nie myliłam.
Format tej książki to jedno, ale jej treść to zupełnie inna sprawa. Wiedziałam, że znajdę w niej mnóstwo obrazków. W końcu taki tytuł ma ta encyklopedia. Ale w moim wyobrażeniu, będą one jakoś uporządkowane, a może nawet dokładnie podpisane. Tymczasem autor tej publikacji miał w tym przypadku zupełnie inny pomysł. Przede wszystkim nie ma mowy, by poszczególne przedmioty miały jakikolwiek komentarz. Wręcz przeciwnie. Na każdej stronie, a w zasadzie dwóch sąsiadujących ze sobą stron panuje jeden wielki chaos. Poszczególne elementy są tu po prostu porozrzucane. Nie ma jakiegoś konkretnego schematu. No i nie ma również tekstu. Ot, wielki bałagan i tyle.
Ale jeśli myślicie, że to wada tej książki, to się grubo mylicie. Też na początku myślałam, że teraz to trafiłam kulą w płot, ale nic z tych rzeczy. Gdy Natalka wzięła w swoje małe rączki tą encyklopedie - byłą zachwycona. Jej oczka zrobiły się okrągłe jak spodeczki i... zaczęła się zabawa. Moje dziecko pośród wszystkich tych elementów wyszukiwała wszystko co zna i lubi i popisywała się swoją wiedzą. A gdy już takich przedmiotów zabrakło, zaczęła wypytywać o całą resztę. Przyznam szczerze, że trochę nam się z tym wszystkim zeszło, ale nie była to jakaś syzyfowa praca. Bo już przy kolejnym przeglądaniu naszej nowej encyklopedii Natalka znała kilka nowych rzeczy, a przy kolejnym następne. Byłam nawet zaskoczona, że tak szybko to idzie. Że słownictwo mojego dziecka, choć i tak już bardzo bogate według mnie - w tak błyskawicznym tempie się powiększa! Dzieciaki to jednak mają pamięć niesamowitą. Jestem z niej bardzo dumna.
A jakie grafiki znajdziemy w tej książce? Oj, jest tego całkiem sporo. Na początku jest ciało i ubrania, następnie rodzina i emocje, potem pokój dziecięcy, w kuchni i na stole, plac zabaw, pogoda i pory dnia, pory roku, na wsi, dzikie zwierzęta, w przedszkolu, w podróży oraz w mieście. Każdy z tych działów ma całą masę przeróżnych szczegółów i szczególików, które na pewno zainteresują Waszego brzdąca. Moja Natalka wynajduje na tych obrazkach cały czas coś nowego. Podoba jej się to. I wiem, że na pewno długo jej się to nie znudzi. Jeśli jednak myślicie, że Wasze dziecko jest już za duże na tą książkę, bo zna już doskonale wszystkie przedmioty w niej ujęte, to według mnie grubo się mylicie. Bo z lekturą tą można się bawić na wiele sposobów. Wystarczy jedynie troszeczkę się postarać.
My na przykład z czasem od wymieniania poszczególnych rzeczy będziemy próbować przechodzić w takie mini opowiadania na temat tego co widzimy na obrazkach. Przecież te obrazki są tu ładnie przemieszane, porozsypywane po całej stronie - więc wykorzystajmy to! Dziadek z papugą na ręku może włąśnie opowiadać swojej wnuczce swoje przygody z młodości podczas egzotycznych wypraw, A dziewczynka z misiem szukać w pokoju kolorowego bębenka. I tak można robić praktycznie w każdym rozdziale. Świetnie nadaje się do tego zarówno plac zabaw jak i grafika dotycząca miasta czy wsi. Jestem przekonana, że taka zabawa spodoba się każdemu dziecku. Dzięki niej nie tylko poćwiczymy z maluchem budowanie zdań, ale również rozwiniemy jego wyobraźnię. Fajnie prawda?
Możemy również wykorzystać fakt, że w publikacji tej nie ma w zasadzie żadnych tekstów. Żaden przedmiot nie jest podpisany, więc spokojnie możemy je nazywać po swojemu. A co byście powiedzieli, gdyby tak zrobić psikusa naszemu brzdącowi i pewnego dnia zaczęli te wszystkie elementy nazywać tak jak należy, ale na przykład w języku angielskim? Wiecie jak podczas takiej zabawy Wasze dziecko w mgnieniu oka wchłonie całe to słownictwo? My mamy w domu kilka książek w języku angielskim i z przyjemnością czytam je mojemu dziecku. I wiecie co? Natalka to uwielbia! Nie ma pojęcia co mówię, nie rozumie zdecydowanej większości słów, ale samo brzmienie mojego głosu w innym języku bardzo jej się podoba. I mogłaby mnie słuchać w ten sposób godzinami. Myślę więc, że taka zabawa w nazywanie wszystkich tych szczegółów po angielsku bardzo jej się spodoba. Oj, będzie zabawa na całego!
Tak więc muszę przyznać, że pomysł stworzenia takiej encyklopedii był świetny. Może nie do końca podoba mi się szata graficzna i te wszystkie wybałuszone oczy postaci w niej ujętych, ale ogólnie nie jest źle. Obrazki są wyraźne i czytelne. Mają ładne kolory i super się ją ogląda. Mają zatem wiele zalet i nie potrzebnie się czepiam. Natalka na pewno nie ma co do nich żadnych zastrzeżeń, bo odkąd ta książka trafiła w nasze ręce - przegląda ją praktycznie cały czas. I trzeba przyznać, że jest zachwycona!
Moja pierwsza encyklopedia obrazkowa to fantastyczny pomysł. Ja jestem bardzo zadowolona, że trafiła ona do naszego domu i jestem pewna, że nie raz nam się przyda. Natalka z miejsca się w niej zakochała i cieszę się, że tak fajnie potrafi się nią bawić. Jestem przekonana, że to wyjdzie jej tylko na dobre. Tak więc z pewnością ją Wam polecam. Jest świetna :)
A jakie grafiki znajdziemy w tej książce? Oj, jest tego całkiem sporo. Na początku jest ciało i ubrania, następnie rodzina i emocje, potem pokój dziecięcy, w kuchni i na stole, plac zabaw, pogoda i pory dnia, pory roku, na wsi, dzikie zwierzęta, w przedszkolu, w podróży oraz w mieście. Każdy z tych działów ma całą masę przeróżnych szczegółów i szczególików, które na pewno zainteresują Waszego brzdąca. Moja Natalka wynajduje na tych obrazkach cały czas coś nowego. Podoba jej się to. I wiem, że na pewno długo jej się to nie znudzi. Jeśli jednak myślicie, że Wasze dziecko jest już za duże na tą książkę, bo zna już doskonale wszystkie przedmioty w niej ujęte, to według mnie grubo się mylicie. Bo z lekturą tą można się bawić na wiele sposobów. Wystarczy jedynie troszeczkę się postarać.
My na przykład z czasem od wymieniania poszczególnych rzeczy będziemy próbować przechodzić w takie mini opowiadania na temat tego co widzimy na obrazkach. Przecież te obrazki są tu ładnie przemieszane, porozsypywane po całej stronie - więc wykorzystajmy to! Dziadek z papugą na ręku może włąśnie opowiadać swojej wnuczce swoje przygody z młodości podczas egzotycznych wypraw, A dziewczynka z misiem szukać w pokoju kolorowego bębenka. I tak można robić praktycznie w każdym rozdziale. Świetnie nadaje się do tego zarówno plac zabaw jak i grafika dotycząca miasta czy wsi. Jestem przekonana, że taka zabawa spodoba się każdemu dziecku. Dzięki niej nie tylko poćwiczymy z maluchem budowanie zdań, ale również rozwiniemy jego wyobraźnię. Fajnie prawda?
Możemy również wykorzystać fakt, że w publikacji tej nie ma w zasadzie żadnych tekstów. Żaden przedmiot nie jest podpisany, więc spokojnie możemy je nazywać po swojemu. A co byście powiedzieli, gdyby tak zrobić psikusa naszemu brzdącowi i pewnego dnia zaczęli te wszystkie elementy nazywać tak jak należy, ale na przykład w języku angielskim? Wiecie jak podczas takiej zabawy Wasze dziecko w mgnieniu oka wchłonie całe to słownictwo? My mamy w domu kilka książek w języku angielskim i z przyjemnością czytam je mojemu dziecku. I wiecie co? Natalka to uwielbia! Nie ma pojęcia co mówię, nie rozumie zdecydowanej większości słów, ale samo brzmienie mojego głosu w innym języku bardzo jej się podoba. I mogłaby mnie słuchać w ten sposób godzinami. Myślę więc, że taka zabawa w nazywanie wszystkich tych szczegółów po angielsku bardzo jej się spodoba. Oj, będzie zabawa na całego!
Tak więc muszę przyznać, że pomysł stworzenia takiej encyklopedii był świetny. Może nie do końca podoba mi się szata graficzna i te wszystkie wybałuszone oczy postaci w niej ujętych, ale ogólnie nie jest źle. Obrazki są wyraźne i czytelne. Mają ładne kolory i super się ją ogląda. Mają zatem wiele zalet i nie potrzebnie się czepiam. Natalka na pewno nie ma co do nich żadnych zastrzeżeń, bo odkąd ta książka trafiła w nasze ręce - przegląda ją praktycznie cały czas. I trzeba przyznać, że jest zachwycona!
Moja pierwsza encyklopedia obrazkowa to fantastyczny pomysł. Ja jestem bardzo zadowolona, że trafiła ona do naszego domu i jestem pewna, że nie raz nam się przyda. Natalka z miejsca się w niej zakochała i cieszę się, że tak fajnie potrafi się nią bawić. Jestem przekonana, że to wyjdzie jej tylko na dobre. Tak więc z pewnością ją Wam polecam. Jest świetna :)
Chyba muszę rozważyć zakup tej książeczki... :)
OdpowiedzUsuń