BEATA PAWLIKOWSKA
wydawnictwo: Edipresse
ilość stron: 392
format: 15x21 cm
rok wydania: 2015
cena: 39,90 zł
Pisałam to już wiele razy, ale trudno. Napiszę raz jeszcze: Uwielbiam książki podróżnicze. Zawsze bardzo ciekawi mnie jak żyją inni ludzie, co lubią, czego się boją, co jedzą. Jak toczy się ich życie. Każdy z nas jest inny. To miejsce, w którym dorastamy sprawia, że jesteśmy tacy jacy jesteśmy. Otoczenie ma na nas ogromny wpływ. I nie myślę tu jedynie o znajomych i przyjaciołach, ale ogólnie o tym co jest doodkoła. Jak wyglądają nasze domy, szkoły i ulice. Jak się ubieramy, jak wyglądają nasze zabawki, środki transportu itp. Religia, rozwój techniki, światopogląd. Choć wszyscy jesteśmy takimi samymi ludźmi, wyglądamy podobnie i mamy podobne pragnienia i marzenia, to jednak dzieli nas mnóstwo rzeczy. I to właśnie najbardziej mnie interesuje. Ciekawa jestem jak to jest żyć gdzieś tam daleko. Jeść z metalowej miski, ubierać się w kilkumetrowy barwny materiał i wierzyć, że moje życie będzie cudowne i piękne tylko wtedy, gdy zaplanują mi je moi rodzice. Dziwne? Dla nas tak, ale dla niektórych to codzienność.
Tak żyją ludzie w Iniach. Ogromnym, wielomilionowym kraju, w którym większość ludzi to wegetarianie, a krowy hodowane w naszym kraju dla pożywienia - tam są święte i mogą robić co tylko zechcą. Ale moja wiedza na temat tego odległego zakątka jest jeszcze niewielka. Chyba tylko raz zdarzyło mi się czytać co nieco na temat tego państwa, jednak wciąż wiem niewiele. Wciąż mi mało. Ucieszyłam się zatem, że w moje ręce trafiła lektura opowiadająca o przygodzie w Indiach. Byłam przekonana, że dowiem się z niej dużo fajnych rzeczy.
Gdy więc tylko książka trafiła w moje ręce zaczęłam lekturę. Nie ukrywam jednak, że byłam nią nieco rozczarowana. Prezentowałam Wam tu całą masę różnego rodzaju albumów podróżniczych, które wystarczyło otworzyć i od razu buzia się człowiekowi uśmiechała. Cudowne, piękne i kolorowe zdjęcia na całą stronę. Kocham tego typu ilustracje. Niekiedy zaglądam do tych książek wiele razy już po ich przeczytaniu tylko po to by sobie popatrzyć. Nacieszyć oko. Według mnie to ich ogromna zaleta. Bo gdy nie możemy zwiedzić danego miejsca osobiście - możemy mieć choć namiastkę tego zakątka w postaci licznych, pięknych zdjęć, prawda? No tak, tylko, że w tej książce tego brakuje. Gdy zerknęłam do środka zobaczyłam jedynie lekko pożółkły papier i kilka dodatkowych stron z kolorowymi ilustracjami, które i tak nie umywają się do tych, jakie widywałam w innych takich książkach. Pozostałe zdjęcia to nic innego jak zwykłe czarno-białe obrazki, które tylko zniechęciły mnie do tej lektury.
No, ale cóż. Ciekawość co znajduje się wewnątrz była silniejsza i tak rozpoczęłam przygodę po Indiach wraz z Beatą Pawlikowską. I już na dzień dobry czekała mnie niespodzianka! Te niezbyt ciekawe i bezbarwne ilustracje okazały się kluczem do wielu piękniejszych zdjęć, jakie miałam na wyciągnięcie ręki. Wystarczyło tylko sięgnąć po smartfona lub tak jak w moim przypadku - tablet i zainstalować bezpłatną aplikację o nazwie Tap2c. Potem zeskanowałam okładkę by odblokować konkretną galerię zdjęć, a następnie skanując poszczególne czarno-białe zdjęcia - na ekranie ukazywały się piękne kolorowe fotografie, a nawet niekiedy nagrania! Byłam pod ogromnym wrażeniem, naprawdę. Ale czy to takie cudowne rozwiązanie? Nie jestem tego taka pewna. Na pewno zdjęcia umieszczone w książce są łatwiej dostępne podczas lektury. Teraz cały czas musiałam biegać nie tylko z książką, ale i z tabletem. Ale z drugiej strony, pomyślałam sobie, ze to bardzo fajne. Bo nawet po przeczytaniu książki będę je miałam zawsze przy sobie i będę mogła do nich wracać kiedy chcę. No tak, ale nie ma tak łatwo! Bo jak się okazuje, taka galeria znika. Okładka książki wciąż jest dostępna i widzimy ją po uruchomieniu aplikacji. Ale zdjęć brak. Pojawiają się dopiero po ponownym zeskanowaniu zdjęcia. No chyba, że czegoś nie wiem, ale ja nie widziałam innego wyjścia...
Ale wróćmy do książki, a raczej jej treści. Blondynka nad Gangesem to coś w rodzaju pamiętnika. Opowiada ona o przygodzie autorki tej książki w Indiach. Choć celem podróży Beaty Pawlikowskiej nie był ten tajemniczy kraj nad Gangesem lecz zupełnie inny zakątek. Pani Beata wybierała się bowiem do Bangladeszu. Niestety los często płata nam figle. Jej plany także pokrzyżował, co sprawiło, że podróżniczka ta miała okazje lepiej zwiedzić Kalkutę i inne pobliskie miasta. Nie będę zagłębiać się w szczegóły, nie chcę opowiadać Wam jakie wydarzenia opisuje autorka. Co przeżyła, jakie przygody ją czekają itd. Myślę, że jeśli kogoś interesuje taka tematyka, to z całą pewnością sam zechce poznać te historie.
Nie mogę jednak oprzeć się pokusie, by opowiedzieć Wam moje ważenia po przeczytaniu tej książki. W sumie przecież właśnie o to chodzi w recenzji prawda? A trzeba przyznać, że mam o czym pisać, bo dostarczyła mi ona sporo emocji. Przede wszystkim to nie jest moje pierwsze spotkanie z twórczością Beaty Pawlikowskiej. Mam na swoim koncie kilka jej książek i nie ukrywam, że nigdy nie byłam jej wielką fanką. Zawsze wydawało mi się, że jej historie są trochę przerysowane. Podkolorowane tak by były ciekawsze, bardziej niesamowite. Czytałam wiele książek podróżniczych również innych autorów i jak dotąd tylko twórczość Pani Beaty wywołuje u mnie pewne wątpliwości co do szczerości jej opowieści. Ale to tylko moje odczucie, u Was może być inaczej. Sami musicie to sprawdzić.
A myślę, że warto, bo tak naprawdę trzeba przyznać, że książkę tą czyta się błyskawicznie. Jest ona bowiem napisana w dość nietuzinkowy sposób. Rozdziały są bardzo króciutkie, przed niemalże każdym akapitem jest spora przerwa w tekście. Co więcej, autorka nawet chyba nie próbowała pisać tej książki zbyt poważnie. To według moich spostrzeżeń miał być taki typowy pamiętnik lub jak kto woli - notatnik z podróży. Świadczą o tym różne wykrzykniki, powtórzenia itp. Na początku wydawało mi się to ciut dziwne, ale potem przyzwyczaiłam się do tego i nie widziałam w tym nic złego. Dodatkowo brak kolorowych zdjęć rekompensowały nam tu wesołe, naszkicowane gdzieś tam na marginesie ilustracje. Miały one za zadanie zobrazować niektóre fragmentu tekstu i sprawić, by książka była ciut zabawniejsza. Trzeba przyznać, ze ten zabieg się udało. Lubiłam sobie na nie zerkać. Wydają mi się dość zabawne. Co prawda nie spodziewałam się takich obrazków w poważnej książce podróżniczej, ale może właśnie o to chodziło? Może tu nie miało być poważnie? Trzeba przyznać, ze to nawet całkiem miła odmiana. Jak dla mnie te rysuneczki to plus tej lektury ;)
No tak, ale skoro mamy do czynienia z książką o wyprawie do Indii to chcielibyśmy dowiedzieć się z niej jak najwięcej o tym kraju, prawda? No i tu czeka nas małe rozczarowanie. Bo w tej lekturze więcej jest przemyśleń autorki niż faktów dotyczących tego odległego kraju. Mam wrażenie, że Pani Beata bardziej starała się pokazać nam to jaka jest, co lubi, jakie ma poglądy i jak chciałaby być postrzegana niż to co naprawdę możemy zobaczyć w Indiach. Jest tu niewiele na temat kultury, architektury, religii itp. Autorka tylko wspomina niektóre z tych rzeczy tak jakby opowiadała je ludziom, którzy doskonale wszystko znają. Natomiast opowieści o jej poglądach na temat Boga, życia, ludzi, tolerancji uczciwości itp jest całe mnóstwo. Zdecydowanie więcej niż bym się tego spodziewała. Czy to źle? Nie powiedziałabym tego. Fajnie mi się te fragmenty czytało i jakoś nie czuję się zgorszona faktem, że właśnie tak jest napisana ta książka a nie inaczej. Jednak osoby nastawione na czysto podróżniczą lekturę na pewno bardzo się zawiodą.
Cóż więc mogę Wam powiedzieć o całej tej książce? Myślałam o tym odkąd w ogóle zabrałam się za pisanie tej recenzji i naprawdę nie wiem jaka jest odpowiedź na to pytanie. Nie mogę powiedzieć, że książka ta jest super, że nie mogłam się od niej oderwać i z całą pewnością zaszczyci ono grono moich ulubionych lektur. Ale czy była zła? Tego też nie mogę napisać. Przeczytałam ją błyskawicznie. Prawie 400 stron w trzy dni to nie lada wyczyn dla mamy dwójki dzieci i gospodyni domowej o licznych zainteresowaniach. Ale trzeba przyznać, ze to wcale nie było trudne. Ta książka jest tak napisana, że wręcz czyta się sama. Nie wiem nawet kiedy dobrnęłam do końca. Trzeba przyznać, że Beata Pawlikowska ma lekkie pióro i dar do snucia niesamowitych opowieści. Jej historie, choć dla mnie czasem mało realistyczne są rzeczywiście bardzo ciekawe i czyta się je z wielką przyjemnością. Ograniczyłabym może trochę ilość tych wszystkich przemyśleń. Skasowałabym liczne wykrzykniki i fragmenty typu: Aaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaa!!!! , których tu nie brakuje. Dodałabym więcej faktów na temat Indii i ich mieszkańców i wyszłaby z tego naprawdę świetna książka podróżnicza. Teraz jest tylko fajna. Jak dla mnie dość przeciętna. Czekam na kolejne lektury z tego cyklu, mam nadzieję, że będą lepsze :)
A myślę, że warto, bo tak naprawdę trzeba przyznać, że książkę tą czyta się błyskawicznie. Jest ona bowiem napisana w dość nietuzinkowy sposób. Rozdziały są bardzo króciutkie, przed niemalże każdym akapitem jest spora przerwa w tekście. Co więcej, autorka nawet chyba nie próbowała pisać tej książki zbyt poważnie. To według moich spostrzeżeń miał być taki typowy pamiętnik lub jak kto woli - notatnik z podróży. Świadczą o tym różne wykrzykniki, powtórzenia itp. Na początku wydawało mi się to ciut dziwne, ale potem przyzwyczaiłam się do tego i nie widziałam w tym nic złego. Dodatkowo brak kolorowych zdjęć rekompensowały nam tu wesołe, naszkicowane gdzieś tam na marginesie ilustracje. Miały one za zadanie zobrazować niektóre fragmentu tekstu i sprawić, by książka była ciut zabawniejsza. Trzeba przyznać, ze ten zabieg się udało. Lubiłam sobie na nie zerkać. Wydają mi się dość zabawne. Co prawda nie spodziewałam się takich obrazków w poważnej książce podróżniczej, ale może właśnie o to chodziło? Może tu nie miało być poważnie? Trzeba przyznać, ze to nawet całkiem miła odmiana. Jak dla mnie te rysuneczki to plus tej lektury ;)
No tak, ale skoro mamy do czynienia z książką o wyprawie do Indii to chcielibyśmy dowiedzieć się z niej jak najwięcej o tym kraju, prawda? No i tu czeka nas małe rozczarowanie. Bo w tej lekturze więcej jest przemyśleń autorki niż faktów dotyczących tego odległego kraju. Mam wrażenie, że Pani Beata bardziej starała się pokazać nam to jaka jest, co lubi, jakie ma poglądy i jak chciałaby być postrzegana niż to co naprawdę możemy zobaczyć w Indiach. Jest tu niewiele na temat kultury, architektury, religii itp. Autorka tylko wspomina niektóre z tych rzeczy tak jakby opowiadała je ludziom, którzy doskonale wszystko znają. Natomiast opowieści o jej poglądach na temat Boga, życia, ludzi, tolerancji uczciwości itp jest całe mnóstwo. Zdecydowanie więcej niż bym się tego spodziewała. Czy to źle? Nie powiedziałabym tego. Fajnie mi się te fragmenty czytało i jakoś nie czuję się zgorszona faktem, że właśnie tak jest napisana ta książka a nie inaczej. Jednak osoby nastawione na czysto podróżniczą lekturę na pewno bardzo się zawiodą.
Cóż więc mogę Wam powiedzieć o całej tej książce? Myślałam o tym odkąd w ogóle zabrałam się za pisanie tej recenzji i naprawdę nie wiem jaka jest odpowiedź na to pytanie. Nie mogę powiedzieć, że książka ta jest super, że nie mogłam się od niej oderwać i z całą pewnością zaszczyci ono grono moich ulubionych lektur. Ale czy była zła? Tego też nie mogę napisać. Przeczytałam ją błyskawicznie. Prawie 400 stron w trzy dni to nie lada wyczyn dla mamy dwójki dzieci i gospodyni domowej o licznych zainteresowaniach. Ale trzeba przyznać, ze to wcale nie było trudne. Ta książka jest tak napisana, że wręcz czyta się sama. Nie wiem nawet kiedy dobrnęłam do końca. Trzeba przyznać, że Beata Pawlikowska ma lekkie pióro i dar do snucia niesamowitych opowieści. Jej historie, choć dla mnie czasem mało realistyczne są rzeczywiście bardzo ciekawe i czyta się je z wielką przyjemnością. Ograniczyłabym może trochę ilość tych wszystkich przemyśleń. Skasowałabym liczne wykrzykniki i fragmenty typu: Aaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaa!!!! , których tu nie brakuje. Dodałabym więcej faktów na temat Indii i ich mieszkańców i wyszłaby z tego naprawdę świetna książka podróżnicza. Teraz jest tylko fajna. Jak dla mnie dość przeciętna. Czekam na kolejne lektury z tego cyklu, mam nadzieję, że będą lepsze :)
I jeszcze taka mała prywata. Spotkaliście się może z ta aplikacją Tap2c? Tam rzeczywiście nie zapisują się otwarte już wcześniej galerie, czy tylko ja mam z tym kłopot? Mam nadzieję, że jest inaczej niż myślę, bo takie ciągłe skanowanie nie jest fajne :/
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz