SIMONE QUITTERIE
wydawnictwo: Adamada
ilość stron: 32
format: 22x31 cm
rok wydania: 2016
dostępna: tutaj
Dzieci nie lubią jeść zup. A przynajmniej ja takich maluchów nie znam. U nas zazwyczaj są tolerowane tylko niektóre z nich, a resztę muszę przemycać podstępem. Pomidorówka? Mniam! Barszczyk biały lub czerwony? Miodzio! A może rosołek? Pyyyycha! Gorzej jak zamierzam zrobić coś zupełnie innego. Brokułowa, fasolowa, kalafiorowa, ogórkowa... Nie wiem, czy te nazwy odstraszają te moje dziewczyny, czy po prostu za dużo składników w nich pływa? Starsza córka to co prawda z rozsądku, ale jeszcze zmusi się, by jedną porcję w siebie wcisnąć. Ale jeśli chodzi o młodszą - tu dopiero zaczyna się zabawa! Dla niej zupki są be i już!
A przecież taki obiadek to samo zdrowie! To taka witaminowa bombonierka. Tylko jak to przetłumaczyć dzieciakom? I tak przechodzimy do sedna, czyli książki, którą Wam dziś chciałam pokazać. Namierzyłam ją w ofercie wydawnictwa Adamada i pomyślałam, że mogłaby ona rozwiązać moje zupkowe problemy. W końcu sam tytuł wskazuje na to, że opowiadanie w niej zawarte dotyczy właśnie tego zdrowego posiłku. Nie mogłam zatem nie spróbować. Na okładce jest czarownica, więc, kto wie? Może jej czary mary zadziałają?
I tak właśnie książka ta trafiła w moje ręce. Nie ukrywam, nie musiałam długo czekać, aż się za nią zabiorę. A ponieważ historia opisana wewnątrz nie jest zbyt długa - kilka minut i już byłam po. A jest to książka o bardzo, ale to bardzo głodnej czarownicy. Pewnego dnia Gryzmina poczuła, że ma ogromną ochotę zjeść coś ciepłego. Nie miała jednak pojęcia co takiego mogłaby upichcić. Jednak po krótkim zastanowieniu się doszła do wniosku, że najlepsza będzie zupa! Nie jest to bowiem zbyt skomplikowane dania, a z pewnością ma ono wiele zalet.
"(...) miseczka z zupą ogrzewa dłonie, a unosząca się nad nią para rozgrzewa nos i z każdą łyżką robi się w żołądku cieplej. I jeszcze dlatego, że zupę można zrobić naprawdę z byle czego (...)"
Problem jednak w tym, że naszej bohaterce akurat skończyły się zapasy. Więc jak na prawdziwą czarownicę przystało udała się ona do ogródków swoich sąsiadów i "pożyczyła sobie co nieco, by móc wreszcie ugotować zupkę. Oczywiście łowy się udały i wkrótce kociołek czarownicy został wypełniony po brzegi, a nad nim unosił się cudowny zapach ciepłego posiłku. Jadnak zanim Gryzmina skosztowała swojego specjału do jej chatki zawitało kilku gości. A byli to właściciele ogródków, z których nasza czarownica wzięła produkty na zupkę. Nie będę Wam już opowiadać, co wydarzyło się dalej. Powiem tylko, że sam koniec tej historii jest bardzo zaskakujący. Wżyciu nie zgadniecie co się stało dalej :)
Gdybym chciała opisać to opowiadanie w trzech słowach napisałabym pewnie dziwne, zaskakujące i zabawne. Dziwne dlatego, bo choć jest to historia o głodnej czarownicy, to występuje a niej kilka innych znanych nam doskonale z innych bajek postaci. Spotkamy tu bowiem Czerwonego Kapturka, olbrzyma oraz Tomcia Palucha we własnej osobie. Zaskakujące, bo naprawdę bardzo trudno przewidzieć co wydarzy się dalej. Od samego początku wiedziałam, że na pewno czarownica zacznie rozdawać tą swoją zupę wszystkim dookoła, ale pojawienie się wyżej wymienionych postaci oraz ich przygoda na pewno nie była łatwa do odgadnięcia.
A zabawne dlatego, ponieważ podczas całej lektury uśmiech nie schodził mi z buzi. Historia głodnej Gryzminy opisana jest w dość zabawny sposób. No i na pewno jej przygoda także nie należy do nudnych. Co więcej, zakończenie tej bajeczki przeszło moje najśmielsze oczekiwania. W życiu bym na to nie wpadła, naprawdę. A poza tym, opowiadanie to to nic innego jak wiele przeróżnych pochlebstw na temat zup. Autorka wplotła w swoje opowiadanie kilka wiadomości o tym jak jedzenie tych zdrowych posiłków wpływa na nasz organizm, Takiego morału po prostu nie da się przeoczyć, wierzcie mi.
Do wydania tejże lektury również nie mam jakiś wielkich zastrzeżeń. Jak zwykle wydawnictwo mnie nie zawiodło i oprawiło opowiadanie w grubą i sztywną okładkę. Nie zabrakło tu także dobrej jakości papieru oraz ilustracji autorstwa Magali Le Huche, na które mogłabym się patrzeć godzinami. Nie są one może tak barwne jak te z lektur dla młodszych czytelników, które ostatnio miałam okazję czytać, ale i tak bardzo mi się podobają. Są bardzo zabawne i ciekawe. Moim dziewczynom się podobają :)
Ogólnie książka ta jest naprawdę fajna. Zawiera kilka informacji, które każdy maluch wiedzieć powinien. Ale nie jest to żadna lektura edukacyjna, broń Boże! To po prostu opowiadanie, które z przyjemnością będziecie czytać swoim maluchom. Jestem tego pewna :)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz