17 lutego 2016

Pojedynek detektywów



ARKADIUSZ NIEMIRSKI

wydawnictwo: Skrzat
ilość stron: 424
format: 14x19,5 cm
rok wydania: 2015
cena: 23,92 zł


Książki detektywistyczne powinny przede wszystkim trzymać w napięciu i nie zdradzać tajemnicy praktycznie do samego końca. Dlatego też tak bardzo lubię tego typu lektury. Dla mnie taka powieść nie musi być zabawna, nie potrzebuję w niej żadnego wątku miłosnego ani nic z tych rzeczy. Ale jeśli domyślam się znacznie wcześniej co wydarzy się dalej - to już mi się nie podoba. Bo ja uwielbiam ten dreszczyk emocji na plecach. Lubię tą odrobinkę adrenaliny, gdy nie mam pojęcia co wydarzy się dalej i najchętniej połykałabym wszystkie strony w zastraszającym tempie, by tylko dowiedzieć się kto stoi za daną sprawą. Nie lubię się bać, nie znoszę przelewu krwi. Ale tajemnice, ukryte szyfry i jakieś niewyjaśnione zagadki z przeszłości to coś co lubię najbardziej. Często więc sięgam po takie właśnie książki. Nie ważne, czy są one skierowane dla dorosłych czy dzieciaków. Jeśli powieść jest dobra, to nie ma to dla mnie żadnego znaczenia. Najważniejsza jest treść.

I tak tym razem postanowiłam sięgnąć po taką oto wielką księgę. Napisałam wielką, bo gdy zobaczyłam, że choć jest to lektura dla młodzieży ma ona ponad 400 stron i wygląda jak zgrabna, papierowa cegłówka to pomyślałam sobie, że jest ona skierowana dla prawdziwych moli książkowych. W dzisiejszych czasach dzieciaki są leniwe. Po co czytać, skoro prawie wszystko ma swoją ekranizację filmową? Po co ślęczeć nad książką, skoro można wgrać na smartfona audiobooka i wysłuchać wszystkiego w wolnej chwili? Patrząc na dzieciaki w mojej rodzinie dochodzę do wniosku, że książki naprawdę trzeba lubić, by sięgać po tak grubą "cegłówkę". Bo takie gabaryty niemalże zawsze odstraszają młodego człowieka. Jest w końcu tyle innych rzeczy do zrobienia. Tymczasem ja patrząc na tę książkę naprawdę się ucieszyłam. Tyle stron świadczy o tym, że jej autor wymyślił naprawdę bardzo zawiłą historię i będzie co poczytać. I wiecie co? Nie myliłam się ani odrobinkę.

Artur Burski jest nauczycielem matematyki. Ta dziedzina wiedzy to dla niego coś więcej niż tylko nauka. On po prostu matematykę uwielbia. Uważa, że dzięki niej można wiele zdziałać. Podziwia zatem wszystkich wielkich uczonych, którzy z jej pomocą rozwiązywali nie jedne wielkie zagadki naszego życia. Tłumaczyli rzeczy, które nikomu nigdy nie przyszłoby do głowy rozwiązywać za pomocą zadań matematycznych. Co więcej - od dziecka jest wielkim miłośnikiem wszelkiego rodzaju sztuczek matematycznych, szarad itp. Mówiąc krótko, Artur burski ma bzika na punkcie matematyki i mógłby o niej mówić całymi godzinami. Ale na pewno nigdy nie przypuszczał, że ta jego pasja sprawi, że nasz nauczyciel trafi do pewnego zamczyska by rozwiązać wielką zagadkę z przeszłości. A tak właśnie się stało. Pewnego dnia zgłosił się do niego pewien mężczyzna. Był on szefem agencji detektywistycznej CIOS i zaproponował mu współpracę. Artur miał udać się do Oporowa. Niewielkiej miejscowości w okolicach Łodzi, w której stoi stary zamek. Okazało się bowiem, że w okolicy tej niedużej twierdzy całkiem niedawno jakiś mieszkaniec wsi odkrył na swojej posesji trumnę z ludzkimi szczątkami pochodzącymi z XVII wieku. Ale to nie wszystko. W trumnie poza kośćmi ów człowieka znaleziono coś jeszcze. Była nią niewielka miedziana tabliczka, na której wyryto szereg liter, cyfr i symboli. Nikt jednak nie wie co one oznaczają. Ale pewne osoby, są przekonane, że tabliczka ta wskazuje gdzie ukryty jest oporowski skarb, który zaginął, a raczej został ukryty tuż przed najazdem szwedzkim. Postanowiono zatem zaprosić do zamku różnych zdolnych ludzi, takich niby detektywów, którzy mają rozgryźć tajemnicę ukrytej tabliczki i odnaleźć skarb. Oczywiście za wskazanie, gdzie ów cuda się znajdują wyznaczono bardzo wysoką nagrodę. I tak Pan Demiurg postanowił wysłać Artura Burskiego jako wysłannika swojej agencji. Jak się potem okazało, nasz bohater nie był jedyną wtyczką CIOS-u na zamku w Oporowie. Ale Artur nie miał pojęcia kto był drugą osobą współpracującą z jego agencją. Mimo to postanowił przyłączyć się do grona detektywów amatorów i odnaleźć ukryty skarb.

Jednak wizyta w Oporowie wcale nie była najłatwiejszą wycieczką w życiu naszego bohatera. Wyglądało na to, że ktoś bardzo chciał mu utrudnić wizytę na zamku. Już na dzień dobry samochód Artura został skradziony. A to był tylko początek. Mężczyzna na czas poszukiwań zamieszkał na zamku wraz z innymi członkami akcji. Wśród nich był młody student, autorka książek kryminalnych, młoda agentka oraz kilka innych postaci, których Artur nigdy nie widział. Choć nie, był tam jeszcze ktoś, kogo nasz bohater znał. I to bardzo dobrze. A jego obecność wcale mu się nie podobała. Wśród detektywów amatorów był jeszcze Marek Burski, jego brat. Artur od lat nie utrzymywał z nim kontaktu. Nie podobało mu się, że jego młodszy brat był cwaniaczkiem jakich mało. Oszukiwał, kombinował, a nawet bardzo możliwe, że miał kontakty ze światem przestępczym. Arturowi to nie odpowiadało, więc ich kontakt dawno się urwał. Teraz jednak musieli ze sobą rywalizować. Tylko najlepszy mógł zdobyć skarb. A konkurencja była duża. Każdy z uczestników tej rywalizacji wyróżniał się czymś z tłumu. Jedni mieli świetną intuicję, inni doskonałe umiejętności informatyczne. Wśród detektywów znalazł się nawet jeden jasnowidz! Trzeba było zatem ostro zabrać się do pracy. I Artur taki właśnie miał zamiar. Nie będę Wam jednak opowiadać co było dalej. Wierzcie mi, że warto dowiedzieć się tego osobiście :)

Pierwsze co przyszło mi do głowy chcąc krótko i zwięźle opisać tą książkę to - ona jest rewelacyjna! Naprawdę jestem pod wrażeniem wielkiego talentu pisarskiego Pana Arkadiusza. Książka, którą właśnie czytałam tak bardzo mnie wciągnęła, że nie mogłam się od niej oderwać. Jej akcja toczy się dość wolno. Nie mogę powiedzieć, że podczas czytania pędziliśmy od wydarzenia do wydarzenia z zapartym tchem. Wręcz przeciwnie, myślę, że sama próba rozwiązania zagadki ukrytego skarbu toczyła się  wręcz czasem lekko na boku. Ale mimo wszystko absolutnie nie ma tutaj mowy o żadnej nudzie. Artur Burski jest bowiem człowiekiem bardzo bystrym i spostrzegawczym. Podczas swojego dochodzenia odkrył on nie jedną lecz wiele tajemnic. Choć jego głównym celem było rozszyfrowanie tajemniczej tabliczki, to nie zaszkodziło przyjrzeć się również pozostałym uczestnikom zabawy. A ponieważ nagroda za odnalezienie skarbu była bardzo wysoka, wkrótce ta drobna rywalizacja przerodziła się w walkę o to, kto będzie pierwszy. Każdy z detektywów chciał być lepszy. Uczestnicy uciekali się zatem do różnych podstępów, układów itp  rzeczy. Nigdy nie wiadomo było komu można zaufać, kto z kim współpracuję i dlaczego, co wydarzy się za chwilkę. Oj powiem Wam, że działo się! Oj działo! Ale miałam Wam już niczego nie opowiadać, wiec postaram się skupić na samej książce. Tak, uważam, ze jest naprawdę świetna. Podobała mi się postać naszego głównego bohatera, który wcale nie próbował być kimś lepszym niż był w rzeczywistości. Nasz Artur to nie żaden McGywer, który potrafi zrobić coś z niczego. To zwykły człowiek, który polegał głównie na swoim sprycie i umiejętności logicznego myślenia. Potrafił przyznać się do błędu, nie tuszował swoich słabości, nie zaprzeczał, gdy ktoś był lepszy od niego. Jego głównym celem było rozszyfrowanie tabliczki. I nie wiem, czy by mu się to udało, bez pomocy przyjaciół.

Podoba mi się zatem, że nasz główny bohater nie był żadnym supermenem. Że tak naprawdę taki człowiek może istnieć naprawdę i żyć gdzieś tuż obok nas. Podoba mi się również kreacja pozostałych bohaterów. Znajdziemy tu bowiem przeróżne osobowości, od casanovy - oszusta po zwykłe wielskie dzieciaki chcące przeżyć wielką detektywistyczną przygodę. Fajnie także potoczyła się sama akcja książki. Wszystkie te zawijasy i zakrętasy, które sprezentował nam autor dodały tej książce uroku. To nie było tylko poszukiwanie skarbu i rozszyfrowywanie tabliczki. Ta książka to po prostu wielka przygoda zwykłego nauczyciela w świecie, który wydaje się taki nierzeczywisty. Tajne skrytki, liściki, tajemnicze schadzki, podchody, śledztwa. Podobało mi się to. Tym bardziej, że ani przez chwilkę podczas czytania nie pomyślałam, że to to już przesada. Nigdy nie wydawało mi się, że to co się dzieje, jest jakieś naciągane, mało realistyczne. Fakt, na pewno ta lektura nie obfituje w wydarzenia, które spotykamy na co dzień. Ale my przecież na co dzień nie rozwiązujemy zagadki sprzed kilkuset lat, prawda? Więc nie ma się co dziwić, że nie przeglądamy metryk kościelnych ani też nie odwiedzamy starych krypt, prawda?No it o co najważniejsze - bardzo podobało mi się zakończenie tej lektury. A jakie ono jest? Hm... mówiąc w skrócie - happy end z czytelnym przesłaniem dla młodszego pokolenia. Coś w stylu, że uczciwość popłaca, warto dzielić się z innymi i takie tam. Ale spokojnie, nie myślcie sobie, że ta trzymająca w napięciu książka detektywistyczna nagle przeradza się w jakieś moralizatorskie bzdety. Oj, co to to nie. Ta lektura prawie do samego końca trzyma w napięciu. A gdy już napięcie mija... zostaje jeszcze wyjaśnienie kilku tajemnic, których przedtem autor nam nie zdradza. Nie ma zatem siły, by nie przeczytać tej lektury do ostatniej strony. A to, że ta historia kończy się dobrze i przy okazji uczy czegoś nasze dzieciaki, to według mnie kolejny plus tej książki. Naprawdę, choćbym nie wiem jak się starała, nie potrafię tu znaleźć żadnego minusa!

"Pojedynek detektywów" to świetna lektura dla nastolatków. Niesamowicie wciągająca powieść, którą chciałoby się czytać bez końca. Ja jestem zachwycona i już wiem, że będzie ona czekała na moje dziewczyny. Teraz obie jeszcze są na nią za młode, ale za kilka lat z pewnością im ją podsunę. Jestem pewna, że im się spodoba. Polecam!!!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz