BARTOSZ STRÓŻYŃSKI
wydawnictwo: Burda Książki
ilość stron: 272
format: 24x20 cm
rok wydania: 2014
data premiery: 22 października 2014r.
cena: 59,90 zł
Wiem, wiem. Coś mnie ostatnio naszło na te wszystkie albumy z fotografią podróżniczą. Ale nic na to nie poradzę. Od zawsze podziwiałam takich ludzi, którzy potrafią stawić czoło nawet wielkiemu niebezpieczeństwu tylko po to, by zrobić niepowtarzalne, jedyne w swoim rodzaju zdjęcie. I choć Jacek Bonecki, którego dwie publikacje miałam okazję Wam tu już polecać to człowiek, który widzi piękno we wszystkim co go otacza i najchętniej po prostu podróżuje po świecie w poszukiwaniu dobrego tematu. Tak bohater tejże książki, to człowiek, który ma znacznie bardziej sprecyzowane plany swojej działalności. Jest to bowiem fotograf, dla którego najwspanialszym tematem zdjęć są dzikie stworzenia mieszkające na najdalszych zakątkach naszego globu. Gdzie warunki do pracy są tak ekstremalne, że niewielu w ogóle decyduje się na taką podróż. To człowiek, który nurkuje w najzimniejszych wodach na naszej ziemi. Przedstawiam Wam Bartka Stróżyńskiego. Przyjaciela fok, pingwinów, lampartów morskich i białych niedźwiedzi. Nie możliwe? A jednak!
Powiem Wam szczerze, że Arktyka i Antarktyka nigdy mnie specjalnie nie pociągała. Bo cóż tam może być takiego wspaniałego? Ok, białe niedźwiedzie pewnie są fajne. Foki i pingwiny również są urocze, przecież nie raz widziałam je w ZOO. Ale tak? Śnieg i lód, lód i śnieg. Wszędzie biało i zimno. Gdzie się człowiek nie obejrzy, wszędzie dokładnie taki sam widok. Te same kolory. Do znudzenia, prawda? Ale gdy zajrzałam do tej książki okazało się, że te mroźne krainy wcale nie muszą być nudne. Wręcz przeciwnie. Mogą być naprawdę fascynujące! Trzeba tylko spojrzeć na nie oczami człowieka, który pokochał nie tylko te odległe zakątki, nie tylko ten przenikliwy chłód i surowy krajobraz. Ale również ich wszystkich mieszkańców. Nawet tych najbardziej niebezpiecznych. Bez wyjątku.
Bartosz Stróżyński to człowiek, który zajmuje się fotografią podwodną. Ale jego praca nie polega na wygrzewaniu się na słońcu w egzotycznych krajach i robieniu zdjęć kolorowym rybkom i pięknym dywanom raf koralowych w ciepłych wodach Pacyfiku. To człowiek, który co pewien czas wyrusza w bardzo trudną i długa podróż, by odwiedzić najmroźniejsze miejsca na naszej kuli ziemskiej. A potem, gdy już dotrze do celu, wkracza na tereny, które dla większości z nas są zupełnie nieosiągalne, by zrobić zdjęcia o jakich nam się nie śniło. Ten człowiek nurkuje wraz z fokami i lampartami morskimi, uczestniczy w ich życiu, pozwala na bardzo bliski kontakt z tymi niesamowitymi stworzeniami, a jego zdjęcia po prostu zapierają dech w piersiach. Aż trudno uwierzyć, że są one dziełem człowieka. Mężczyzny, który przezwycięża strach, ryzykuje własnym życiem dla tych wspaniałych ujęć. Nawet gdy to piszę, ciarki przebiegają mi po plecach. Wiem, że nigdy nie odważyłabym się na taki czyn.
Gdy sięgnęłam po tą lekturę wiedziałam co mnie czeka. To w końcu album ze zdjęciami. W dodatku tematyka tej książki z góry uprzedza nas, że jest to zbiór fotografii pochodzących z bardzo odległych i mroźnych krain. Jednak nie docierało do mnie, że ktoś te zdjęcia musiał wykonać. Co więcej, nie miałam pojęcia jak takie zdjęcia się wykonuje. Dopiero po przeczytaniu pierwszych kilkudziesięciu stron zdałam sobie sprawę, że trzymam w ręku kawał dobrej roboty. Że czeka mnie teraz przygoda, o której nawet mi się nie śniło. Bowiem autor tej publikacji zabiera nas w bardzo ekstremalną podróż. Wycieczkę, po bardzo niebezpiecznych miejscach. Na spotkanie ze stworzeniami, o których wierzcie mi - nawet nie miałam pojęcia. Tak przyznaje się, nie wiedziałam, ze istnieje coś takiego jak lampart morski. Lecz teraz wiedząc o jego istnieniu, jego sposobie życia i zwyczajach jeszcze bardziej podziwiam autora tych wszystkich zdjęć. Brak mi słów, by wyrazić to co czuję. Jestem pewna, że nigdy w życiu bym się na to nie zdobyła.
Choć publikacja ta bardzo kojarzy nam się z albumami Jacka Boneckiego, które już Wam tu prezentowałam, to powiem Wam szczerze, że naprawdę wiele je różni. W książkach, o których pisałam Wam wtedy znajdziemy wiele rad i wskazówek dotyczących fotografii. Ich autor opowiadał nam o tym jak je wykonywał, co robił, by wyglądały waśnie tak a nie inaczej. Na co zwracał uwagę, do czego dążył, co chciał uzyskać. Tamte książki w zasadzie w 90% kręciły się wokół tych wszystkich zdjęć, technik fotografowania, postrzegania świata poprzez wizjer aparatu fotograficznego itp. Tutaj wszystko jest zupełnie inne. Bartosz Stróżyński nie opowiada nam o fotografii, lecz o wielkiej przygodzie jaka się z nią wiąże. Nie skupia się na sprzęcie, oświetleniu czy technice. Bo jak zaplanować sobie odpowiedni kadr, gdy fotografujemy dzikie i nieprzewidywalne zwierzęta? Jak uzyskać odpowiednie naświetlenie obrazu, gdy jesteśmy pod wodą i czekamy na odpowiedni moment? Fotografia pod wodą w tak ekstremalnych warunkach rządzi się zupełnie innymi prawami. To mieszanka odwagi, cierpliwości, wiary, miłości i refleksu. Czy warto? No cóż. Jestem pewna, że autor tej książki nie ma w tym przypadku żadnych wątpliwości.
Tak więc jak już wspomniałam ta publikacja to raczej podróż w nieznane. To opowieść o wspaniałej przygodzie. Historia człowieka, który wybrał się w najbardziej odległe i z całą pewnością najmroźniejsze miejsce na ziemi, by oddać się swojej pasji. By obserwować, poznawać i fotografować. Bartosz Stróżyński to pasjonata. Człowiek, który robi to co kocha. A jego miłość do tych mroźnych kontynentów oraz zwierząt, które spotyka na swojej drodze widać na jego zdjęciach. Ten człowiek naraża własne życie, by realizować swoje cele i plany. Jestem pełna podziwu i po raz kolejny cieszę się, że sięgnęłam właśnie po tego typu książkę. Uważam, że takich ludzi warto znać i podziwiać ich dzieła. Zdecydowanie są tego warte.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz