4 grudnia 2015

Szczęście do wzięcia


JASON F. WRIGHT

wydawnictwo: WAM
ilość stron: 168
format: 12,5x19,5 cm
rok wydania: 2015
cena: 26,90 zł / 24,21 zł

Mam bzika na punkcie Bożego Narodzenia. Uwielbiam te święta i wierzcie mi, że ani trochę nie muszę się do nich nastrajać. Najchętniej już w połowie listopada zaczęłabym stroić dom w świąteczne ozdoby. I nie wiem co to znaczy "znudziła mi się już choinka". A niekiedy takie stwierdzenia słyszę tu i ówdzie. Gdy zbliża się Boże Narodzenie czuję się jak dziecko. Chcę choinki, pierwszej gwiazdki, stołu pełnego smakołyków i góry prezentów. Chcę Mikołaja - nawet takiego podrabianego. I chcę, żeby święta trwały cały rok. Mam wrażenie, że nie miałabym ich dość. Zauważyłam także, że w okolicy świąt zawsze na rynku pojawiają się jakieś typowo bożonarodzeniowe powieści. Baaardzo lubię sobie do nich zerkać. I dziś chciałabym polecić Wam jedną z nich :) 

"Szczęście do wzięcia" to historia pewnej bardzo młodej kobiety o imieniu Hope. A wiecie co oznacza to słowo w języku angielskim? Nadzieja. Imię dziewczyny nie pojawiło się znikąd. W pewnym sensie to nie tyle imię co przesłanie. A wszystko zaczęło się od pewnego zimowego wieczoru. Na początku tej książki poznamy bowiem nie Hope lecz Louise. Sprzątaczkę w średnim wieku, która od wielu lat zawsze wigilijną kolację jadała w dokładnie tej samej restauracji. Niestety tym razem kobieta zachorowała na grypę i jej rytuał musiał się lekko przesunąć. Louise poszła do restauracji już po Bożym Narodzeniu i sądzę, że to nie zdarzyło się przez przypadek. Najwyraźniej ta kobieta właśnie tego dnia o tej godzinie miała się tam znaleźć. Dlaczego? Bo jej przeznaczeniem było zostać matką puszczonej i porzuconej małej dziewczynki. Louise znalazła ją pod stolikiem. I zakochała się bez pamięci. A ponieważ matka niemowlęcia nigdy się nie odnalazła, Louise postanowiła ją przygarnąć. Sąd na szczęście nie miał nic przeciwko i wkrótce ta maleńka istotka została jej córeczką. Wtedy właśnie otrzymała swoje nowe imię. Hope, czyli Nadzieja. 

Nasza młoda bohaterka dorastała zatem w cudownym, pełnym ciepła i miłości domu. Kochała swoją przyrodnią matkę ponad wszystko. Louise była nie tylko matką ale i najlepszą przyjaciółką Hope. Wspierała ja na każdym kroku, wierzyła w nią i wiedziała, że kiedyś jej kochana córeczka osiągnie wszystko czego zapragnie. A ponieważ Hope była bystrą i inteligentną dziewczyną jej celem było zostać wziętą dziennikarką, której artykuły pojawiać się będą na pierwszych stronach gazet. Oczywiście Louise nie zrezygnowała ze swojej małej tradycji i w każdy wigilijny wieczór wracała do znanej jej od lat restauracji. Tylko, że teraz w towarzystwie córki. Dziewczyna ciężko pracowała i szybko wznosiła się na stopniach kariery. I gdy wreszcie czuła, że jest całkiem blisko by osiągnąć swój cel - zdarzyło się coś, co zrujnowało jej życie. Jej ukochana mama zachorowała. To był nowotwór, który pomału wyniszczał jej organizm. Aż pewnego dnia kobieta umarła. Hope bardzo przeżyła rozstanie z ukochaną matką. Była załamana i zrozpaczona. A gdy w wigilijny wieczór postanowiła podtrzymać ich rodzinną tradycję, ktoś włamał się do jej mieszkania kradnąc wszystkie cenne przedmioty. Wszystko co Hope posiadała. To był kolejny cios. Kolejna tragedia w jej życiu. I gdy wydawałoby się, że życie jest beznadziejne zjawia się ktoś, kto tę nadzieje w niej rozpala na nowo. 

Hope właśnie wracała do mieszkania, w której policjanci zbierali tropy po kradzieży w jej mieszkaniu, gdy nagle za drzwiami dostrzegła torbę, której wcześniej nigdy nie widziała. Ale torba to jeszcze nie wszystko. Najdziwniejsza jest bowiem jej zawartość! Wewnątrz bowiem znajdował się słoik wypełniony pieniędzmi. Nie był to oczywiście żaden majątek. W większości były to drobne monety. Jednak dla Hope był to symbol nadziei w lepsze jutro. Wiara w dobro i szczęście. Jeden słoik, a tak wiele znaczył. Tak bardzo wpłynął na jej życie. Hope nie mogła zapomnieć o tym nietypowym darze, a już w szczególności o swoim anonimowym darczyńcy. A gdy okazało się, że nie ona jedna miała okazję otrzymać tak wspaniały upominek w tych trudnych chwilach - postanowiła lepiej przyjrzeć się tej sprawie. I tak dziennikarska natura wzięła górę. Hope rozpoczęła swoje własne śledztwo. A dokąd ją to zaprowadzi? Hm... dowiedzcie się już sami :)

Ta książka to przede wszystkim przepiękna historia o miłości do drugiego człowieka oraz dobrych uczynkach. O tym, że warto czasem troszkę się rozejrzeć, by dostrzec kogoś, komu potrzebna jest pomoc. A także o tym, że czasem potrzeba naprawdę bardzo niewiele, by ktoś poczuł się choć odrobinę lepiej. Boże Narodzenie to czas dobrych uczynków. Drobnych gestów, które mogą wiele zmienić. I właśnie do tych samych wniosków doszła pewna rodzina, któa zapoczątkowała przepiękną tradycje. Czytając tę książkę od razu wraca wiara w człowieka oraz nachodzi nas niesamowite pragnienie pomocy komukolwiek. Naprawdę nawet nie spodziewałam się, że zwykła powieść sprawi, że moje spojrzenie na świat troszkę się zmieni. Nie raz myślimy o tym, że ktoś ma źle, że komuś szczęście nie dopisuje. Czasem zastanawiamy się jak pomóc i wydaje nam się, że niewiele możemy zrobić. Że nasza pomoc jest zbyt mała by mogła coś zmienić. Ale jak się okazuje - to błąd. Czasem to nie pieniądze są najważniejsze lecz wiara w drugiego człowieka oraz nadzieja na lepsze jutro. Niekiedy taki "słoik" był tylko symbolem. Mobilizacją by wziąć się w garść. A to co najpiękniejsze jest w tej historii to, że wszystkie te gesty były po prostu dobrymi uczynkami. Nikt nie oczekiwał w zamian nagrody czy wielkich pochwał. Nikt nie dbał o to, czy ktoś ich dostrzeże. Nie pragnął publiczności i oklasków. To były drobne gesty często zupełnie anonimowe. Drobne upominki, które naprawdę wiele potrafiły zdziałać. Ta lektura jest nieduża, ma także bardzo niewiele stron. Czytałam już cała masę znacznie grubszych i większych książek, które nie wywołały na mnie tak wielkiego wrażenia jak ta niepozorna powieść. Na tych kilkuset stronach zawarty jest przepis na szczęście. A raczej na pomnażaniu tego szczęścia. Na dzieleniu się nim na lewo i prawo tak by dotarło do jak największej liczby osób. By sprawiło radość wielu ludziom. Ta książka to zastrzyk pozytywnej energii oraz wiary, że wystarczy niewiele, by wszystkim żyło się lepiej.
Nie wiem czy autor tej książki jest sentymentalny. Czy jego sposób pisania miał na celu wyciskanie łez. Mam wrażenie, że pisał on tę powieść w zwyczajny, prosty sposób. Nie dbał o to, czy będziemy rozpaczać nad losem naszych bohaterów. Chciał po prostu opowiedzieć tę historie najlepiej jak potrafił i trzeba przyznać, że według mnie wyszło mu to znakomicie. Bo czytając tę historie nie mogłam po prostu powstrzymać łez. Płakałam tak bardzo, że literki na stronach zlewały mi się w jedną całość. Musiałam robić drobne przerwy i... znów płakałam. Ale i tak nie żałuje. Cieszę się, że przeczytałam tą książkę i mam wrażenie, że wiele ona zmieni w moim życiu. Kto wie, może tuż po Bożym Narodzeniu w naszym domu także stanie taki słoik? Może mnie także uda się sprawić komus radość? Może ja także zmienię czyjeś życie na lepsze? Bardzo bym chciała. A Was zapraszam do lektury. Warto.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz